Recenzja filmu

Wydarzyło się w Los Angeles (1989)
Michael Mann
Ely Pouget
Scott Plank

L.A. Woman

Realizacja, jak na przystało na dziecko "małego ekranu" ówczesnych lat, jest toporna, szwankuje montaż, siermiężne dialogi budzą śmiech, aktorstwo - poza kilkoma wyjątkami - na poziomie opery
Wyobraźcie sobie, że słynna "Gorączka" powstała całą dekadę wcześniej, mniej więcej właśnie wtedy, gdy Michael Mann realizował swego "Czerwonego smoka" według powieści Thomasa Harrisa. Nawet z Pacino i De Niro w obsadzie, byłby to zupełnie inny film. Zapewne bardziej uległy wobec schematów gatunkowych, z pewnością bardziej kiczowaty i ekstrawagancki, w duchu, do jakiego przyzwyczaiły nas szalone lata 80. Widzicie już tę wybuchową mieszankę? Dwóch gigantów ekranu po raz pierwszy w jednym kadrze, a nad całością unosi się atmosfera rodem z "Policjantów z Miami".

Tym, których wyobraźnia jest zbyt uboga, a także wszystkim innym zainteresowanym, polecam seans "L.A. Takedown" (polski tytuł "Wydarzyło się w Los Angeles"). Ten telewizyjny film pierwotnie zaplanowany był jako pilot serialu, projekt jednak zarzucono i skończyło się na pojedynczej odsłonie, o której istnieniu błyskawicznie świat zapomniał. A może raczej zapomniałby, gdyby po latach Mann nie powrócił do historii, tyle, że z myślą o wysokobudżetowej, bogatej w "nazwiska" produkcji kinowej.

Fabuły przybliżać szczegółowo raczej nie trzeba, gdyż jest ona identyczna, jak we wspomnianym hicie z 1995 roku. Ot, prosta historia o gliniarzu tropiącym przebiegłego kryminalistę. Realizacja, jak na przystało na dziecko "małego ekranu" ówczesnych lat, jest toporna, szwankuje montaż, siermiężne dialogi budzą śmiech, aktorstwo - poza kilkoma wyjątkami - na poziomie opery mydlanej. Jest jednak coś, co sprawia, że od "Wydarzyło się w Los Angeles" nie sposób oderwać wzroku. To klimat, gęsty, pełen powabu, wyciśnięty prosto z serca wielkiego miasta. Użyty w formie tematu przewodniego cover "L.A. Woman" w wykonaniu Billy'ego Idola nie tylko cieszy uszy, ale też doskonale podsumowuje całokształt: skromny "akcyjniak" Manna swój wigor i oryginalny sznyt zawdzięcza żyjącej własnym życiem metropolii, z niej czerpie inspirację i dla niej jest poniekąd peanem. Poetyckie przyrównanie Los Angeles do kobiety, jakiego dopuścił się Jim Morrison, wydaje się być bliskie wielu filmowcom, Mann jest jednym z tych, którzy pojmują czym w istocie jest "dusza miasta". Widać to w sposobie, w jaki portretuje miejską przestrzeń, eksponując jej ciemną stronę, ukrytą za blichtrem neonowych świateł.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że "Wydarzyło się w Los Angeles" to w zasadzie destylat całych lat 80., z ich zamiłowaniem do obciachu i bufonady, ujmowania wszystkiego w cudzysłów. Twardzi faceci z fryzurami prosto z salonu piękności są do tego stopnia macho, że nie przynoszą im ujmy nawet seledynowe marynarki, pod którymi nieodmiennie kryje się skórzana kabura. Sportowe samochody i piękne niewiasty to ich ulubione gadżety, ale ciężko ich winić: przecież na co dzień muszą zbawiać świat. Słowem: zacna stylistyka noir, przefiltrowana przez pojmowanie "bycia cool" w erze szczytowej popularności formacji pokroju Wham! czy Kajagoogoo. Idąc dalej tym tropem myślenia, istnieje duże prawdopodobieństwo, że seans "Wydarzyło się w Los Angeles" nie odmieni waszego życia, jeśli jednak kupujecie przytoczoną przeze mnie konwencję, to z pewnością czas nań poświęcony nie będzie też zmarnowanym.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones